Na polanie przy wiosce rozniosły się
odgłosy zabaw. Mężczyźni dzierżący pochodnie podłożyli ogień pod sterty drewna
i siana, aż buchnęły płomienie. Noc była ciepła i jasna, najkrótsza w roku.
Kobiety – panny, mężatki i wdowy – chwytały się za ręce w dynamicznych tańcach,
śpiewały pełnym głosem, uderzając rytmicznie bosymi stopami o trawę. Ich
lekkie, płócienne suknie wirowały wokół ognisk. Z dala dobiegało zawodzenie
psów i kocie wrzaski. Tej nocy nie mogło stać się nic złego.
Młodzi łapali się za ręce i bez
strachu skakali przez żarzące się jasno ogniska, którym nie pozwalano nawet na
chwilę przygasnąć. Bo czym była kupalnocka bez ognia?
Gromadka najmłodszych mieszkańców
wioski, przy akompaniamencie uderzeń w prowizoryczne bębny i pieśni
odśpiewywanych na cześć boga miłości Kupały, pognała nad pobliskie jezioro,
mijając przy tym część rzadkiego, iglastego lasu. Niektóre ptaki jeszcze
śpiewały, a wiewiórki chowały się w swoich dziuplach. Kilku nieco starszych
chłopców od razu rzucili się w toń chłodnej wody, nie dbając nawet o pozbycie
się ubrań. Z uciechą rozchlapywali ją wokół siebie. Dziewczyny przypadły do
najładniejszych, leśnych roślin i wedle tradycji zaczęły wyplatać z nich barwne
wianki. Jedne wprawnie, drugie bardziej nieudolnie. Starsze nastolatki pomagały
kilkuletnim dziewczynkom, które zdecydowały się opuścić matki i przyłączyć się
do zabaw starszych dzieci.
Nawzajem się przekrzykiwali,
podśpiewywali znane im ludowe utwory. Noc Kupały była stworzona do zabaw wszelkiej
maści. Nikt nie chciał się z tym kłócić.
– Długo jeszcze?! – krzyknął na
dziewczyny Krzesimir, wyłaniając się z wody. Odrzucił mokre kędziory z czoła i
spojrzał w stronę ślicznej Milenki o złotych włosach i oczach zielonych jak
wiosenna trawa. Dziewczyna trzymała w zgrabnych dłoniach wianek z idealnie
splecionych, fioletowych przylaszczek. Chłopak oblizał usta, podobnie jak
niektórzy starsi obok. Ci młodziutcy nie do końca rozumieli te gesty i ich
okoliczności, ale nikt nie zwracał na nich uwagi.
Kiedy Milenka wraz z dwoma młodszymi
siostrami i kilkoma koleżankami wypuściły na jezioro swoje wianki. Chłopcy od
razu przypadli do tego z fioletowych przylaszczek, potrącając się nawzajem.
Krzesimir, jako ten najstarszy i wprawiony pływak, chwycił go pierwszy, uniósł
wysoko i uśmiechnął się zadziornie w stronę złotowłosej dziewki. Milenka odwróciła
się, kryjąc rumieńce.
Kędzierzawy młodzieniec podpłynął do
brzegu, odłożył mokry wianek na piach i oplótł ramionami nogi swojej wybranki.
Błyskawicznie wciągnął drobną dziewczynę ze sobą do wody. Zdążyła tylko pisnąć
i spłonąć jeszcze większym rumieńcem. Krzesimir przycisnął ją mocno do siebie i
ręką ukrytą w wodzie sięgnął pod jej sukienkę.
– Nie! Nie można! – Milenka chwyciła
go za ramię.
– W tę noc wszystko można –
powiedział cicho, zatapiając palce w jej długich włosach. Milenka zdobyła się
tylko na nieśmiały uśmiech.
Z brzegu ostatnie dziewczyny
puszczały wianki. Damroka, brązowowłosa córka kowala, patrzyła, jak jej
niezdarnie wykonany wianek z trawy i gałązek po przebyciu niedługiej drogi
tonie w wodzie. Usłyszała wokół ciche piski towarzyszek.
– Co to znaczy? – zapytała gdzieś z
boku pięcioletnia Tomira, siostra Milenki.
– Że szybko umrze – krzyknął bez
ogródek blondyn ciągle moczący się w jeziorze. Miał na imię Derwan. Uśmiechnął
się złośliwie w stronę kowalowej córki.
– Po prostu nie umiem pleść wianków
– burknęła Damroka.
Derwan wydostał się na brzeg i,
ociekając wodą, podbiegł do naburmuszonej Damroki. Mocno zacisnął palce na
dłoni brunetki i pociągnął ją głęboko w las, z dala od krzyków rówieśników i
zgiełku zabaw w pobliżu wioski. Dziewczyna ten jeden raz w życiu postanowiła
się z nim nie kłócić i pozwoliła zaciągnąć się w gąszcz. Prychnęła tylko, gdy
Derwan potknął się o wystający korzeń, gdy ona sama poruszała się w lesie jak
sarna. Blondyn zdecydowanie zbyt mało czasu spędzał w głuszy i nie umiał się w
niej odnaleźć. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy chłopak cicho przeklął.
Derwan zdecydowanie pchnął
dziewczynę na miękki mech i pochylił się nad nią.
– Dobrze, że masz sukienkę –
mruknął.
– Nie znoszę ich, wiesz...
– Wiem, wiem, nie marudź.
Nie bawiąc się w gry wstępne, oddali
się rozkoszy na leśnym mchu. Chodź nikt nie popierał przedmałżeńskich
stosunków, w Noc Kupały sprawy miały się nieco inaczej. A oni... cóż, Noc
Kupały urządzali sobie o wiele częściej niż raz w roku. Nie zwykli przejmować
się zakazami, skoro nie robili tym nikomu krzywdy, a sobie nie odmawiali
przyjemności.
Po wszystkim Derwan ułożył się obok
niej i odetchnął głęboko. Spojrzał zalotnie na swoją „przyjaciółkę” z
sąsiedztwa, oczekując choćby odrobiny czułości.
Damroka jednak zsunęła sukienkę na
właściwe miejsce i podniosła się, nie zwracając na niego uwagi. Ciągle czuła
przyjemny ból, ale ruszyła w drogę powrotną żywym krokiem. Idąc przez górski,
rzadki lasek, poczuła smród i dojrzała dym unoszący się gdzieś na zachód od
niej. Od razu domyśliła się, skąd dochodzi. Czyżby zapaliła się chata starego
Dobromira?
Nie namyślając się długo, pognała w
stronę wioski. Lniana suknia zawadzała jej w biegu, ale starała się nie zwracać
na nią uwagi. Ona, jej ojciec kowal i młodsza o cztery lata siostra mieszkali
na obrzeżach wioski. Minęła bawiących się ludzi i wpadła do swojej chaty.
Niewiele mieli w domu, ale w kufrze stojącym przy jej łóżku, trzymała niewielki
miecz, który wykuł jej ojciec na ostatnie urodziny. Wyjęła go razem ze
skórzanymi, obcisłymi spodniami i znoszoną koszulą. Przebrała się, nie dbając
nawet o to, by zawiązać górę, przez co widać było jej pełne piersi. Nie przejmowała
się tym. Przytroczyła miecz do pasa i wróciła w las. Nikt nie zauważył
unoszących się ku niebu kłębów dymu.
W zawrotnym tempie biegła w stronę
chaty Dobromira, która znajdowała się na niewielkiej polanie w środku gąszczu. Gdy
się tam dostała, wiedziała, że nie ma czego ratować. Cały dom stał w ogniu, a
przed nim leżały zwłoki starca, najwyraźniej zasztyletowanego.
Miała już wracać, ale nagle drzwi
chaty otwarły się z hukiem. Kolejne spopielone deski odpadły i uderzyły o
ziemię. Na własne oczy widziała, jak spomiędzy płomieni wychodzi nieludzko
wysoka postać o męskiej, umięśnionej sylwetce.
Damroka zobaczyła go w świetle. Miał
chudą twarz i ognistorude włosy, poprzecinane miejscami przez stare blizny.
Ubrany był w szaty, jakich jej oczy nigdy nie widziały. Intensywne zielone,
wyszywane w rozmaite wzory. Czy tak nosili się królowie?
Jego przedramiona ubrudzone w sadzy
zajęły się ogniem, ale nie spalały się.
Człowiek zwrócił się w stronę
dziewczyny. Oczy miał błyszczące i bystre. Damroka wyciągnęła swój miecz z
pochwy.
O nie, Damroka może zginąć... Podejrzewam jednak, że tak się nie stanie. A Milenka? Milenka jest fajna, ale delikatna. Podoba mi się klimat jaki stworzyłaś. ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że klimat przypada do gustu – jest tutaj ważny ;)
UsuńCiekawe, ciekawe. Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńJuż zaczęłam pleść wianki razem z dziewczynami, a tu nagle ogień, trup i coś nieludzkiego. Ta młoda dziewczyna naprawdę liczy, że da sobie z tym czymś radę?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Lena.
Damroka z pewnością ma niemałe ambicje, ale też pewne umiejętności, o czym będzie w następnych rozdziałach ;)
Usuń