Layout by Raion

21 stycznia 2018

Rozdział 2



Na polanie przy wiosce rozniosły się odgłosy zabaw. Mężczyźni dzierżący pochodnie podłożyli ogień pod sterty drewna i siana, aż buchnęły płomienie. Noc była ciepła i jasna, najkrótsza w roku. Kobiety – panny, mężatki i wdowy – chwytały się za ręce w dynamicznych tańcach, śpiewały pełnym głosem, uderzając rytmicznie bosymi stopami o trawę. Ich lekkie, płócienne suknie wirowały wokół ognisk. Z dala dobiegało zawodzenie psów i kocie wrzaski. Tej nocy nie mogło stać się nic złego.
Młodzi łapali się za ręce i bez strachu skakali przez żarzące się jasno ogniska, którym nie pozwalano nawet na chwilę przygasnąć. Bo czym była kupalnocka bez ognia?
I czym była bez wody?
Gromadka najmłodszych mieszkańców wioski, przy akompaniamencie uderzeń w prowizoryczne bębny i pieśni odśpiewywanych na cześć boga miłości Kupały, pognała nad pobliskie jezioro, mijając przy tym część rzadkiego, iglastego lasu. Niektóre ptaki jeszcze śpiewały, a wiewiórki chowały się w swoich dziuplach. Kilku nieco starszych chłopców od razu rzucili się w toń chłodnej wody, nie dbając nawet o pozbycie się ubrań. Z uciechą rozchlapywali ją wokół siebie. Dziewczyny przypadły do najładniejszych, leśnych roślin i wedle tradycji zaczęły wyplatać z nich barwne wianki. Jedne wprawnie, drugie bardziej nieudolnie. Starsze nastolatki pomagały kilkuletnim dziewczynkom, które zdecydowały się opuścić matki i przyłączyć się do zabaw starszych dzieci.
Nawzajem się przekrzykiwali, podśpiewywali znane im ludowe utwory. Noc Kupały była stworzona do zabaw wszelkiej maści. Nikt nie chciał się z tym kłócić.
– Długo jeszcze?! – krzyknął na dziewczyny Krzesimir, wyłaniając się z wody. Odrzucił mokre kędziory z czoła i spojrzał w stronę ślicznej Milenki o złotych włosach i oczach zielonych jak wiosenna trawa. Dziewczyna trzymała w zgrabnych dłoniach wianek z idealnie splecionych, fioletowych przylaszczek. Chłopak oblizał usta, podobnie jak niektórzy starsi obok. Ci młodziutcy nie do końca rozumieli te gesty i ich okoliczności, ale nikt nie zwracał na nich uwagi.
Kiedy Milenka wraz z dwoma młodszymi siostrami i kilkoma koleżankami wypuściły na jezioro swoje wianki. Chłopcy od razu przypadli do tego z fioletowych przylaszczek, potrącając się nawzajem. Krzesimir, jako ten najstarszy i wprawiony pływak, chwycił go pierwszy, uniósł wysoko i uśmiechnął się zadziornie w stronę złotowłosej dziewki. Milenka odwróciła się, kryjąc rumieńce.
Kędzierzawy młodzieniec podpłynął do brzegu, odłożył mokry wianek na piach i oplótł ramionami nogi swojej wybranki. Błyskawicznie wciągnął drobną dziewczynę ze sobą do wody. Zdążyła tylko pisnąć i spłonąć jeszcze większym rumieńcem. Krzesimir przycisnął ją mocno do siebie i ręką ukrytą w wodzie sięgnął pod jej sukienkę.
– Nie! Nie można! – Milenka chwyciła go za ramię.
– W tę noc wszystko można – powiedział cicho, zatapiając palce w jej długich włosach. Milenka zdobyła się tylko na nieśmiały uśmiech.
Z brzegu ostatnie dziewczyny puszczały wianki. Damroka, brązowowłosa córka kowala, patrzyła, jak jej niezdarnie wykonany wianek z trawy i gałązek po przebyciu niedługiej drogi tonie w wodzie. Usłyszała wokół ciche piski towarzyszek.
– Co to znaczy? – zapytała gdzieś z boku pięcioletnia Tomira, siostra Milenki.
– Że szybko umrze – krzyknął bez ogródek blondyn ciągle moczący się w jeziorze. Miał na imię Derwan. Uśmiechnął się złośliwie w stronę kowalowej córki.
– Po prostu nie umiem pleść wianków – burknęła Damroka.
Derwan wydostał się na brzeg i, ociekając wodą, podbiegł do naburmuszonej Damroki. Mocno zacisnął palce na dłoni brunetki i pociągnął ją głęboko w las, z dala od krzyków rówieśników i zgiełku zabaw w pobliżu wioski. Dziewczyna ten jeden raz w życiu postanowiła się z nim nie kłócić i pozwoliła zaciągnąć się w gąszcz. Prychnęła tylko, gdy Derwan potknął się o wystający korzeń, gdy ona sama poruszała się w lesie jak sarna. Blondyn zdecydowanie zbyt mało czasu spędzał w głuszy i nie umiał się w niej odnaleźć. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy chłopak cicho przeklął. 
Derwan zdecydowanie pchnął dziewczynę na miękki mech i pochylił się nad nią.
– Dobrze, że masz sukienkę – mruknął.
– Nie znoszę ich, wiesz...
– Wiem, wiem, nie marudź.
Nie bawiąc się w gry wstępne, oddali się rozkoszy na leśnym mchu. Chodź nikt nie popierał przedmałżeńskich stosunków, w Noc Kupały sprawy miały się nieco inaczej. A oni... cóż, Noc Kupały urządzali sobie o wiele częściej niż raz w roku. Nie zwykli przejmować się zakazami, skoro nie robili tym nikomu krzywdy, a sobie nie odmawiali przyjemności.
Po wszystkim Derwan ułożył się obok niej i odetchnął głęboko. Spojrzał zalotnie na swoją „przyjaciółkę” z sąsiedztwa, oczekując choćby odrobiny czułości.
Damroka jednak zsunęła sukienkę na właściwe miejsce i podniosła się, nie zwracając na niego uwagi. Ciągle czuła przyjemny ból, ale ruszyła w drogę powrotną żywym krokiem. Idąc przez górski, rzadki lasek, poczuła smród i dojrzała dym unoszący się gdzieś na zachód od niej. Od razu domyśliła się, skąd dochodzi. Czyżby zapaliła się chata starego Dobromira?
Nie namyślając się długo, pognała w stronę wioski. Lniana suknia zawadzała jej w biegu, ale starała się nie zwracać na nią uwagi. Ona, jej ojciec kowal i młodsza o cztery lata siostra mieszkali na obrzeżach wioski. Minęła bawiących się ludzi i wpadła do swojej chaty. Niewiele mieli w domu, ale w kufrze stojącym przy jej łóżku, trzymała niewielki miecz, który wykuł jej ojciec na ostatnie urodziny. Wyjęła go razem ze skórzanymi, obcisłymi spodniami i znoszoną koszulą. Przebrała się, nie dbając nawet o to, by zawiązać górę, przez co widać było jej pełne piersi. Nie przejmowała się tym. Przytroczyła miecz do pasa i wróciła w las. Nikt nie zauważył unoszących się ku niebu kłębów dymu.
W zawrotnym tempie biegła w stronę chaty Dobromira, która znajdowała się na niewielkiej polanie w środku gąszczu. Gdy się tam dostała, wiedziała, że nie ma czego ratować. Cały dom stał w ogniu, a przed nim leżały zwłoki starca, najwyraźniej zasztyletowanego.
Miała już wracać, ale nagle drzwi chaty otwarły się z hukiem. Kolejne spopielone deski odpadły i uderzyły o ziemię. Na własne oczy widziała, jak spomiędzy płomieni wychodzi nieludzko wysoka postać o męskiej, umięśnionej sylwetce.
Damroka zobaczyła go w świetle. Miał chudą twarz i ognistorude włosy, poprzecinane miejscami przez stare blizny. Ubrany był w szaty, jakich jej oczy nigdy nie widziały. Intensywne zielone, wyszywane w rozmaite wzory. Czy tak nosili się królowie?
Jego przedramiona ubrudzone w sadzy zajęły się ogniem, ale nie spalały się.
Człowiek zwrócił się w stronę dziewczyny. Oczy miał błyszczące i bystre. Damroka wyciągnęła swój miecz z pochwy.

5 komentarzy:

  1. O nie, Damroka może zginąć... Podejrzewam jednak, że tak się nie stanie. A Milenka? Milenka jest fajna, ale delikatna. Podoba mi się klimat jaki stworzyłaś. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że klimat przypada do gustu – jest tutaj ważny ;)

      Usuń
  2. Ciekawe, ciekawe. Podoba mi się.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już zaczęłam pleść wianki razem z dziewczynami, a tu nagle ogień, trup i coś nieludzkiego. Ta młoda dziewczyna naprawdę liczy, że da sobie z tym czymś radę?
    Pozdrawiam, Lena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Damroka z pewnością ma niemałe ambicje, ale też pewne umiejętności, o czym będzie w następnych rozdziałach ;)

      Usuń